Wraz z sobotą nadchodzi wolny weekend. Z racji tego, że tatuś ma soboty pracujące, jesteśmy z Oliwią zdane na własne towarzystwo.
Sobotnim rankiem wyruszyłyśmy z hulajnogą pod pachą na pobliski placyk. Po 10 min Oliwii znudziła się jazda na "nodze", w związku z czym postanowiła powspinać się trochę po okolicznych górkach. Pech chciał, że chodniki odgrodzone są niskimi metalowymi barierkami, przez które moja sprytna córa postanowiła przejść, żeby skrócić sobie drogę. Niestety, nie zdążyłam do niej dolecieć...Bilans upadku to: guz na czole (trzeci w ciągu tygodnia, w związku z czym czoło wygląda jak po wojnie...), rozwalona warga i rozbite kolano.
Z ciężko miną powlokłyśmy się się domu zdezynfekować rany...
Po drzemce postanowiłyśmy odwiedzić piaskownicę. Oliwia wylatała się z dziećmi, zaliczyła piaskownicę, zjeżdżalnie i sznurkową drabinę do wspinaczki. A że upał był straszny, to mama zasugerowała loda...Ruszyłyśmy więc do centrum miasta, do którego mamy raptem kilka kroków. Z racji tego, że droga biegnie z górki, a Oliwia raczej truchtała niż szła, zaliczyłyśmy kolejne bęc! Efektem tego są mocno zdarte kolana :-( Na pocieszenie córa dostała balona i loda, a że pod halą były akurat obchody z okazji Dni Jaworzna to i wybrałyśmy się poskakać i pozjeżdżać na dmuchanym zamku - w sumie to Oliwia się wybrała bo matka za duża :D
Jak to podsumował wieczorem tata: jeden dzień spędzony z matką = liczne rany wojenne. Amen
A dziś mieliśmy pojechać do Parku Miniatur w Inwałdzie. Niestety obrażona na tatę Oliwia poszła spać i z wyjazdu nici. Już 13.00 a mała dalej śpi...Zmieniamy więc plany i wybieramy się dalej świętować Dni Jaworzna....Chyba że i z tego nic nie wyjdzie. Idzie nam druga dolna piątka i Oliwia jest dziś niesamowicie wręcz marudna...